Uwielbiam atmosferę małych miasteczek. Ujmują mnie kamienice rozłożone wzdłuż ulicy,
z wejściem bezpośrednio z dworu. Okna domów mam na wysokości głowy i mogę bezczelnie w nie zaglądać. Gęste firanki nie pozwalają jednak dojrzeć wnętrza, dlatego cała rywalizacja między gospodyniami przenosi się chyba na wystrój parapetów. Stare, drewniane okna
z otwartymi lufcikami przez które czasem słychać skrawki rozmów wewnątrz, trzepak
na podwórku i pranie na sznurku. A za domem malutkie, zadbane ogródki z mini-szklarniami albo... kanał prowadzący do morza. Wzdłuż linii domów biegnie pomost, do którego właściciele mają przymocowane małe łódki. Jestem absolutnie zauroczona tym miejscem.
W takie dni jak dziś, gdy jest zimno i byle jak, chciałabym mieszkać w takim małym miasteczku. Nie widzieć nigdzie wieżowców, nie pędzić, nie słyszeć hałasu miasta. Chodzić sobie powoli po ulicach, pozdrawiać sąsiadów, iść wzdłuż kanału do portu i kupić świeżą rybę od znajomego rybaka. Po drodze zajrzeć na rynek i kupić świeże warzywa. A potem wrócić
do domu i ugotować ciepłą, rozgrzewającą zupę rybną i zjeść ją z przyjaciółmi.
Otworzyliście już to wino? ;-))
0 komentarze:
Prześlij komentarz